wtorek, 16 lipca 2019

Niby seria


Pan Aleksander Piórko

1.       Krótka pogawędka o miłości.


Za oknem panował już zmrok. Muzyka drzew wygrywana przez dokuczliwy wiatr przenikała przez uchylone okno skromnego domku zbudowanego z ciemnych belek, które o tej porze wtapiały się w czarną ścianę lasu. Siedzący na ganku nietoperz albinos zerwał się do lotu, gdy pod posiadłość podjechał sportowy samochód. Niewiele brakowało, by kierowca zaparkował na werandzie. Drobne czerwone kamyczki uciekły spod kół pojazdu. Kilka z nich trafiło w rynnę, a jeden nawet w szybę domu.

- Dobry wieczór. – W drzwiach pojawił się mężczyzna w średnim wieku. W ręku trzymał zapalonego papierosa. Rysy jego twarzy zdawały się być delikatne, pomimo wyraźnie zarysowanej linii szczęki. – Jak minęła podróż? – spytał, kiedy kobieta wraz z nastoletnią dziewczyną wspinała się po skrzypiących schodkach.

- Okropnie. Złapałam gumę, ale na szczęście stało się to jeszcze w mieście – odpowiedziała zimnym tonem brunetka.

- Pozwól, że je wezmę. – Gospodarz wyjął walizkę oraz sportową torbę z dłoni wyraźnie skrępowanej dziewczyny, która kurczowo trzymała matkę za dłoń. – Wejdźcie, bo zimno. Zrobiłem herbatę. – Wyrzucił peta za barierkę do beczki podstawionej pod rynnę, po czym uchylił szeroko drzwi i przepuścił swoich długo oczekiwanych gości.

- Twoja specjalność – prychnęła pod nosem kobieta, rozglądając się po obrazach umieszczonych na ścianie długiego korytarza prowadzącego do serca domu. – To on?

- Oliwio… - Westchnął błagalnie mężczyzna, patrząc na wskazujący palec swojej byłej żony skierowany oskarżycielsko na szkic młodego, roześmianego chłopaka, który siedzi na huśtawce z nogami podkulonymi pod brodą.

- Nie, Aleksandrze, to był błąd, że w ogóle tu przyjechałyśmy.

- Błędem jest to, że nie potrafisz pogodzić się z przeszłością – stwierdził mężczyzna spokojnym głosem. Spojrzał z ukosa na nastolatkę stojącą między nimi. Zacisnęła usta w kreskę i obserwowała rodziców z szeroko otwartymi oczami. Była jeszcze bardziej zagubiona niż na werandzie. Zacisnął dłonie na bagażach. – Mam prawo widywać się z moim dzieckiem.

- Z każdym z pięciorga widujesz się regularnie? – W ciemnych tęczówkach kobiety zapłonął żywy ogień.

- Nigdy bym nie pomyślał, że zostanę ojcem czworaczków. – Aleksander wzruszył ramionami. – Napijmy się herbaty, mam też ciastka.

- Te z czekoladą? – odezwała się cicho dziewczyna.

- Innych nie kupuję, kochanie. – Mężczyzna posłał jej delikatny uśmiech, który szybko zszedł z jego ust, gdy napotkał spojrzenie Oliwii.

- Wrócę w poniedziałek. – Brunetka ucałowała czoło córki i przepchnęła się, zaczepiając byłego męża ramieniem. – Do widzenia – rzuciła, nie spoglądając za siebie.

- Do widzenia – odparł pogodnym tonem, na który jedyną odpowiedzią okazało się ogłuszające kłapnięcie drzwiami. – Trafisz do kuchni, Różyczko? Zaniosę twoje rzeczy do pokoju.

- Aleksandrze? – Zielone oczy córki podkreślone lekkim makijażem sprawiły, że nie mógł oderwać od nich wzroku. Były tak podobne do tych jego. Szczególnie do tych z młodzieńczych lat, gdy jeszcze jego skóra nie pokryła się zmarszczkami i świeciły nieustającą energią oraz ciekawością.

- Tak? – Zapytał w końcu, zaciskając szczękę, bo zamyślił się głęboko na dłuższą chwilę. Nie raz słyszał, że wygląda wtedy przerażająco. Puste oczy utkwione w jednym punkcie, rozchylone usta, sztywna postawa. Woskowa  figura bez uczuć. Lodowata bryła.

- Nie mów do mnie Różyczko. – Dziewczyna umknęła do pomieszczenia, z którego unosił się zapach świeżo zaparzonej, czarnej herbaty.

- W takim razie ty mów do mnie tato – Wyszeptał już do siebie i ruszył schodami na piętro, mrucząc pod nosem o tym, po co kobiety zabierają tyle przedmiotów ze sobą w każdą, nawet najkrótszą podróż.

Gdy Aleksander pojawił się w kuchni, siedząca za stołem przy oknie Róża kończyła już drugi kubek herbaty i chrupała ciastka, patrząc w zadumie na ćmy oraz świetliki, które pchały się do lampy oświetlającej werandę. Mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko i dopiero, kiedy przez nieuważność uderzył dzbankiem o filiżankę, dziewczyna zauważyła jego obecność. Posłał jej delikatny uśmiech, ale nie odwzajemniła go. Poczuł ukłucie smutku, bo jeszcze rok temu córka rzucała mu się na szyję przed wejściem do domu. Teraz nie kryła zdecydowanego dystansu, który na pewno wpoiła jej matka.

- Jak tam z tym Janem? – To był temat, o którym nastolatka, pomimo zaróżowionych policzków, potrafiła rozprawiać godzinami.

- Julianem – Westchnęła Róża, opierając głowę na dłoni. – Nic.

- Czym jest nic?

- To znaczy, że nic nas nie łączy.

- Nic to zbyt bolesne słowo, by użyć go w tym przypadku. Przecież znasz Jana-

- Juliana – poprawiła go natychmiast.

- od dziecka. Mieszkacie obok siebie. Widzicie się niemal codziennie. Przyjaźnicie się. To jest dla ciebie nic? Gdybym nim był, to bym się obraził.

Różę nie rozbawiły ani trochę słowa ojca.

- Dla mnie to jest nic.

- A czym jest przeciwieństwo niczego, czyli wszystko, czego oczekujesz od tego chłopaka? – Zapytał wprost, obserwując, jak na ustach dziewczyny rozciąga się rozmarzony, nieudolnie skrywany uśmiech. – Jedno słowo.

- Miłość.

- W takim razie nie powinnaś jej od niego otrzymać. – Aleksander dolał sobie aromatycznego napoju do malowanej własnoręcznie filiżanki. Róża zacisnęła ręce w pięści, a w jej oczach zabłysły łzy. – Bynajmniej nie teraz.

- Jesteś tak okropny, jak opowiadała mama! – Rozdarty dziewczęcy głos rozniósł się echem i zmieszał z narastającym szumem drzew. Zbliżała się burza. – To ty nie zasługujesz na miłość. – Burknęła, odsuwając talerzyk z ciastkami i filiżankę z czerwonym kwiatem róży.

- Na miłość nie trzeba sobie zasłużyć, nie taką, o jakiej teraz mówimy. Jesteś niecierpliwa i nie umiesz poradzić sobie ze smutkiem. Cierpliwość i ból to nieodłączna część szczerej miłości. By zrozumieć miłość trzeba się jej stale przyglądać z każdej strony. Piękno miłości wyrażone jest właśnie w tysiącach odsłon, na które nie zwracasz uwagi. Chcesz z tej dziewiczej miłości czerpać korzyści, które przyniosą ci tylko przyjemność. – Policzki Róży oblał rumieniec, ale mężczyzna nie przestawał spokojnie mówić, przeciągając słowa, które dokładnie dobierał. Utkwił wzrok w obrazie przedstawiającym tego samego chłopaka co na szkicu w korytarzu umieszczonym na ścianie nad głową córki. -  Pomyśl o Szekspirze, o odsłonach miłości, jakie formował. Uwierz, nikt z nas nie zasługuje na sztylet w sercu lub fiolkę trucizny, nieważne, jak podli, czy jak święci jesteśmy. Pragnę dla ciebie szczęścia, ale przede wszystkim mądrości, byś nigdy nie musiała żywić się bólem, jaki przyniosła ci miłość.

- Dzwonię do mamy!

- Różyczko, zostań.

- Nie, nie wytrzymam z tobą dłużej. – Z zielonych jak letnia trawa oczu dziewczyny zaczęły lecieć łzy. – I nie mów tak do mnie. – Wyciągnęła z kieszeni komórkę.

- Tu nie ma zasięgu.

- Świetnie. – Wstała gwałtownie i uderzyła szczupłymi biodrami o blat.
Stół mocno zadrżał i nim którekolwiek zdążyło zareagować, filiżanka z różą spadła na białe płytki, roztrzaskując się w drobny mak. Aleksander również wstał i cisnął swoją filiżanką o podłogę. Rozpadła się tak samo jak poprzednia.

Róża z nieodgadnioną miną mierzyła poważne oblicze Aleksandra.

- Taka jest miłość. Nieobliczalna i krucha. – Kucnął i zaczął zbierać odłamki. Pokaleczył sobie dłonie, ale nie przestawał chwytać kolejnych malutkich, ostrych części. – Raniąca i kojąca.

- Przepraszam, tato.

- Wzruszająca i żałosna. – Aleksander zastygł w bezruchu, kiedy drobne ramiona objęły jego szyję. – Wieczna – wyszeptał.