Jak długo jest Pani samotna?
Proszę Pana, nie mam pamięci do dat.
środa, 7 listopada 2018
poniedziałek, 5 listopada 2018
Niby wiersz
F e n i k s ś m i e r ć i k o ł o
Zgubiłam coś ważnego
Pamiętam że
To było dla mnie
Wszystkim
Kłuło zmysły
Gładziło po barkach
Śpiewało do koszmarów
Uwalniało od prawdy
Prawdziwy płomień
Wiodący poza mury
Rozumu i wyobraźni
Ten szalony płomień nie zagasł
Dym nie wznosi się znad
Jego śmierci
Wypalił moje Ja
Jako cenę za swe usługi
Syczy jeszcze żarząc się romantycznie
Na nowo odradza się inna dusza
Jak feniks powstający z popiołu
Rozkłada nieśmiało skrzydła
Trzepocze nimi ale nie leci
Upada wciąż i wciąż i wciąż
Aż pewnego dnia
Albo rozpali w kimś ogień
Albo znów zniknie w ciemności
Odkąd pamiętasz ty i ja
Oni i one
Ci i tamci
Wiemy że koło się zatacza
Zgubiłam coś ważnego
Lecz nie szukam tego
z filmu "Kill your darlings" |
Już nie.
niedziela, 4 listopada 2018
Niby opowiadanie
J a n e k
Na niebie zapanował chaos, jakby armia Aniołów
wymieszała chmury swoimi skrzydłami. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, ale
przez warstwę obłoków było ledwo widoczne. Z każdym oddechem powietrze wydawało
się coraz gęstsze. Nadciągała burza. Mieszkańcy wioski spodziewający się
deszczu, uwijali się, by skończyć swoje prace w gospodarstwie i w polu.
Piaszczysta dróżka prowadziła z wioski przez pola do lasu. Na jego skraju kilku
młodych chłopców wypasało krowy. Jak co dzień zamierzali wrócić równo z
zachodem słońca, gdy zwierzęta najedzą się do syta.
Spomiędzy gęstych chmur przedarł się suchy,
ogłuszający trzask. Wiatr zawył, sunąc po polach. Trawy i rośliny uprawne
zafalowały jak morze podczas sztormu. Zwierzęta zaczęły rozglądać się z niepokojem
i przebierać kończynami. W ich oczach widać było gotowość do ucieczki. Chłopcy,
którzy do tej pory zajadali dzikie owoce, opowiadając sobie o niezwykłych
przygodach z dzieciństwa, podnieśli się jednocześnie. Podbiegli do swoich
zwierząt. Bez porozumiewania się, doszli do wniosku, że trzeba wracać.
Rozbrzmiał kolejny grzmot. Lśniąca błyskawica podrzuciła kawałki ziemi, uderzając
w miedzę. Krowy zaczęły przeraźliwie ryczeć i wiercić kopytami. Jasnowłosy
chłopak krzyknął i zaczął machać ręką, by przywołać kolegów.
Burza rosła w siłę. Wiatr szarpał szerokie, luźne ubrania,
o mało ich nie zrywając. Rzęsisty deszcz zaczął napastować świat, zaraz po
trzecim huku błyskawicy, która wypaliła dziurę w dróżce tuż przy lesie.
- Musimy się schować!
- A co ze zwierzętami?
- Na co ci teraz przyda się dzika krowa?
Długimi i szybkimi susami czterej chłopcy dotarli
pod trzy stare wierzby, za którymi znajdował się staw otoczony siatką
odstraszającą leśną zwierzynę. W tamtej chwili świat wyglądał jak nawiedzony
przez boską karę. Pomimo wczesnej pory, niebo przybrało atramentową barwę. Huki
grzmotów mieszały się z rykiem krów i ujadaniem psów. Co kilka sekund jaskrawy
zygzak przecinał powietrze, a potężne podmuchy wiatru łamały najsłabsze z drzew
jak zapałki.
Ludzie we wsi schowani w izbach, stodołach czy
kurnikach, odmawiali pacierze, obserwując wielkimi oczami moc szalejącego żywiołu.
Deszcz powoli ustawał, lecz stłumione grzmoty nie odchodziły. Kiedy pewien gospodarz
wychylił nos za próg, wpadł na niego z impetem młokos z sąsiedztwa. Chłopiec
miał czerwone policzki i szeroko otwartą buzię. Mężczyzna ukucnął przy nim,
ponieważ instynkt podpowiadał mu, że coś się stało. Spojrzał na dziecko z
troską i pogłaskał po ramieniu.
- Coś ty taki wystrychnięty?
- Ojciec kazał mi powiedzieć wam, żebyście biegli
czym prędzej na pastwisko!
Mężczyzna zmartwił się okropnie na te słowa, ale
ruszył żwawo w stronę pól. Zobaczył już z oddali kilu ludzi ganiających za
spłoszonymi krowami. Dopiero gdy dotarł na bagniste zapadające się pole,
zauważył jeszcze kilkoro postaci przy stawie.
Chwiejąc się z każdym kolejnym korkiem na śliskiej powierzchni,
dotarł pod trzy wierzby. Serce mężczyzny zamarło. Odgłosy przyrody i rozmowy
ludzi zniknęły. Wzrok się wyostrzył. Upadł na kolana, a z jego ust wydobył się
rozpaczliwy jęk. Podpierając się rękoma i włócząc nogami po błocie, zbliżył się
do… Do sztywnego, bladego, młodego ciała z otwartymi z przerażenia oczami.
Mężczyzna zakrył dłonią usta, by stłumić krzyk.
Zaciskając mocno wargi, zamknął powieki swojego syna. Pogłaskał jego jasne, gęste,
zawsze niesforne włosy i zapłakał jak jeszcze nigdy w życiu. Wykrzywiona z bólu
twarz syna nie znikała z myśli ojca, nawet gdy przymknął oczy. Z pomocą
sąsiada, który nagle pojawił się przy nim, wstał. Ale jego stare drżące kolana
zmusiły go do ponownego pokłonu. Chwycił lodowatą, kościstą dłoń syna i
ucałował ją.
- Piorun uderzył w siatkę, a Janek się o nią opierał
– szepnął jeden z chłopców.
Nikt w okolicy nie widział tak tragicznego widoku
jak tego wieczoru. Rozproszone chmury przepuściły znikające za lasem promienie
słońca. Drobny deszczyk był ostatnim elementem bezlitosnej burzy. Dróżką z pola
szedł zgarbiony mężczyzna. Z jego ubrań i ciała ściekało błoto. W ramionach
trzymał swojego martwego syna. I choć huki grzmotu zdawały się najgorszym
dźwiękiem na świecie, to szloch owego mężczyzny sprawiał, że widzące go z góry
Anioły również łkały.
Łzy ojca spływały na czoło syna.
Janek powracał w snach swoich rodziców i rodzeństwa
niemal codziennie, przyrzekając, że wciąż jest przy nich.
Historia oparta na faktach.
Spoczywaj w pokoju Janku.
Niby prawda
K u c h w a l e e d u k a c j i
Książka szkoła książka szkoła
Rodzic: co to za jedynka ale z ciebie pierdoła
Książka szkoła książka szkoła
Bóg: dziecko moje śmierć cię woła
Ciemność jasność wieczność
Życie na to: nic nie zrobiłeś ze mną
Niby wiersz
N o c c i ę m a
Nocy cicha głucha oschła
Czy szaleństwem jest cię kochać
W twych zimnych ramionach
Czuć się jak w domu
A patrząc na ciebie
Z niepokojącym spokojem
To wydaje się niewłaściwe
Bo w mroku tyle zakopanych myśli
Bywasz wrogiem potem arcywrogiem
Pochłaniasz mnie już nie mogę się opierać
Jesteś słabością więc wielkością
Skoro zniknę za twą aksamitną kurtyną
Zróbmy to tak by jedyną muzyką
W tym przedstawieniu
Było rozmarzone bicie mojego serca
Moją nocą była depresja.
Niby wiersz
Z e p c h n i ę t y p r z e z K s i ę ż
y c
Poskarżył mi się Księżyc ostatniej nocy
Że z mojej winy szkliły się Twe oczy
Krew wypełnił mi wstyd
Co pali i dusi jak trucizna
W ciemnościach szukam choć części
Ciebie
Nie mogę
Ślepy się stałem gwiazd brak na niebie
Krew wypełnił mi wstyd
Co pali dusi jak trucizna
Melodia Twojego oddechu rozpływa się
Jak żałosna mgła
Boję się że nie zdążę
Księżyc ku nieskończonej otchłani
Mnie pcha
Krew wypełnił mi wstyd
Co pali dusi jak trucizna
Jeśli usłyszę jedwabną melodię
Na fałszywym dnie
Oby świat przekazał Ci
Moje przeprosiny na papierowej stronie
Krew to tylko krew. Wstyd to tylko
wstyd.
Trucizna naprawdę zabija.
Niby dedykacja
D z i w n e c z a r n e o c z y
„Wpłynąłem
na suchego przestwór oceanu”
Ujrzałem w różowym blasku słońca
kościotrupa
Białego jak klawisze fortepianu
Gdy podeszło się bliżej okazało się że
to ludzka istota
Pięćdziesięcio-ośmio kilowa miernota
Miał puste czarne oczy wpatrzone ku
północy
I tak mijają lata a on wypatruje czegoś
na krańcu świata
Na co czeka?
Spytaj go
Nie zrozumiesz
Niby wiersz
P o d l e w a n a k r w i ą r ó ż a
Skąd ta zmysłowość i słodycz
Czy kąpano ją w nektarze
Kto obdarował ją anielską aksamitnością
Czy nienormalnym jest
Przejść obok nie spojrzawszy
Na nią przez chwilkę
Czy normalnym jest
Bycie nieczułym zwierzęciem
Omijając ją
Ukryję to piękno przed wszelkim złem
Próbuję się zbliżyć
Zraniła omal nie zabiła
Cierpienie me nie trwało długo
Od tamtej pory nie odstępuję Jej na
krok
Syci się ludzkim winem
A ja mam w kieszeni minę
Niby wiersz
M o n o l o g n o c y o p o r a n k u
Kilka słów pragnę wypuścić
Z podmuchem wiatru
Polecą cichutko niezauważone
Teraz czekamy na krzyk
A szept zakopujemy w grobie
Subskrybuj:
Posty (Atom)