niedziela, 4 listopada 2018

Niby opowiadanie

J a n e k


Na niebie zapanował chaos, jakby armia Aniołów wymieszała chmury swoimi skrzydłami. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, ale przez warstwę obłoków było ledwo widoczne. Z każdym oddechem powietrze wydawało się coraz gęstsze. Nadciągała burza. Mieszkańcy wioski spodziewający się deszczu, uwijali się, by skończyć swoje prace w gospodarstwie i w polu. Piaszczysta dróżka prowadziła z wioski przez pola do lasu. Na jego skraju kilku młodych chłopców wypasało krowy. Jak co dzień zamierzali wrócić równo z zachodem słońca, gdy zwierzęta najedzą się do syta.

Spomiędzy gęstych chmur przedarł się suchy, ogłuszający trzask. Wiatr zawył, sunąc po polach. Trawy i rośliny uprawne zafalowały jak morze podczas sztormu. Zwierzęta zaczęły rozglądać się z niepokojem i przebierać kończynami. W ich oczach widać było gotowość do ucieczki. Chłopcy, którzy do tej pory zajadali dzikie owoce, opowiadając sobie o niezwykłych przygodach z dzieciństwa, podnieśli się jednocześnie. Podbiegli do swoich zwierząt. Bez porozumiewania się, doszli do wniosku, że trzeba wracać. Rozbrzmiał kolejny grzmot. Lśniąca błyskawica podrzuciła kawałki ziemi, uderzając w miedzę. Krowy zaczęły przeraźliwie ryczeć i wiercić kopytami. Jasnowłosy chłopak krzyknął i zaczął machać ręką, by przywołać kolegów.
Burza rosła w siłę. Wiatr szarpał szerokie, luźne ubrania, o mało ich nie zrywając. Rzęsisty deszcz zaczął napastować świat, zaraz po trzecim huku błyskawicy, która wypaliła dziurę w dróżce tuż przy lesie.
- Musimy się schować!
- A co ze zwierzętami?
- Na co ci teraz przyda się dzika krowa?

Długimi i szybkimi susami czterej chłopcy dotarli pod trzy stare wierzby, za którymi znajdował się staw otoczony siatką odstraszającą leśną zwierzynę. W tamtej chwili świat wyglądał jak nawiedzony przez boską karę. Pomimo wczesnej pory, niebo przybrało atramentową barwę. Huki grzmotów mieszały się z rykiem krów i ujadaniem psów. Co kilka sekund jaskrawy zygzak przecinał powietrze, a potężne podmuchy wiatru łamały najsłabsze z drzew jak zapałki.

Ludzie we wsi schowani w izbach, stodołach czy kurnikach, odmawiali pacierze, obserwując wielkimi oczami moc szalejącego żywiołu. Deszcz powoli ustawał, lecz stłumione grzmoty nie odchodziły. Kiedy pewien gospodarz wychylił nos za próg, wpadł na niego z impetem młokos z sąsiedztwa. Chłopiec miał czerwone policzki i szeroko otwartą buzię. Mężczyzna ukucnął przy nim, ponieważ instynkt podpowiadał mu, że coś się stało. Spojrzał na dziecko z troską i pogłaskał po ramieniu.
- Coś ty taki wystrychnięty?
- Ojciec kazał mi powiedzieć wam, żebyście biegli czym prędzej na pastwisko!

Mężczyzna zmartwił się okropnie na te słowa, ale ruszył żwawo w stronę pól. Zobaczył już z oddali kilu ludzi ganiających za spłoszonymi krowami. Dopiero gdy dotarł na bagniste zapadające się pole, zauważył jeszcze kilkoro postaci przy stawie.

Chwiejąc się z każdym kolejnym korkiem na śliskiej powierzchni, dotarł pod trzy wierzby. Serce mężczyzny zamarło. Odgłosy przyrody i rozmowy ludzi zniknęły. Wzrok się wyostrzył. Upadł na kolana, a z jego ust wydobył się rozpaczliwy jęk. Podpierając się rękoma i włócząc nogami po błocie, zbliżył się do… Do sztywnego, bladego, młodego ciała z otwartymi z przerażenia oczami. Mężczyzna zakrył dłonią usta, by stłumić krzyk.
Zaciskając mocno wargi, zamknął powieki swojego syna. Pogłaskał jego jasne, gęste, zawsze niesforne włosy i zapłakał jak jeszcze nigdy w życiu. Wykrzywiona z bólu twarz syna nie znikała z myśli ojca, nawet gdy przymknął oczy. Z pomocą sąsiada, który nagle pojawił się przy nim, wstał. Ale jego stare drżące kolana zmusiły go do ponownego pokłonu. Chwycił lodowatą, kościstą dłoń syna i ucałował ją.
- Piorun uderzył w siatkę, a Janek się o nią opierał – szepnął jeden z chłopców.

Nikt w okolicy nie widział tak tragicznego widoku jak tego wieczoru. Rozproszone chmury przepuściły znikające za lasem promienie słońca. Drobny deszczyk był ostatnim elementem bezlitosnej burzy. Dróżką z pola szedł zgarbiony mężczyzna. Z jego ubrań i ciała ściekało błoto. W ramionach trzymał swojego martwego syna. I choć huki grzmotu zdawały się najgorszym dźwiękiem na świecie, to szloch owego mężczyzny sprawiał, że widzące go z góry Anioły również łkały.
Łzy ojca spływały na czoło syna.

Janek powracał w snach swoich rodziców i rodzeństwa niemal codziennie, przyrzekając, że wciąż jest przy nich.

Historia oparta na faktach. 
Spoczywaj w pokoju Janku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz