J a n e k
Na niebie zapanował chaos, jakby armia Aniołów
wymieszała chmury swoimi skrzydłami. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, ale
przez warstwę obłoków było ledwo widoczne. Z każdym oddechem powietrze wydawało
się coraz gęstsze. Nadciągała burza. Mieszkańcy wioski spodziewający się
deszczu, uwijali się, by skończyć swoje prace w gospodarstwie i w polu.
Piaszczysta dróżka prowadziła z wioski przez pola do lasu. Na jego skraju kilku
młodych chłopców wypasało krowy. Jak co dzień zamierzali wrócić równo z
zachodem słońca, gdy zwierzęta najedzą się do syta.
Spomiędzy gęstych chmur przedarł się suchy,
ogłuszający trzask. Wiatr zawył, sunąc po polach. Trawy i rośliny uprawne
zafalowały jak morze podczas sztormu. Zwierzęta zaczęły rozglądać się z niepokojem
i przebierać kończynami. W ich oczach widać było gotowość do ucieczki. Chłopcy,
którzy do tej pory zajadali dzikie owoce, opowiadając sobie o niezwykłych
przygodach z dzieciństwa, podnieśli się jednocześnie. Podbiegli do swoich
zwierząt. Bez porozumiewania się, doszli do wniosku, że trzeba wracać.
Rozbrzmiał kolejny grzmot. Lśniąca błyskawica podrzuciła kawałki ziemi, uderzając
w miedzę. Krowy zaczęły przeraźliwie ryczeć i wiercić kopytami. Jasnowłosy
chłopak krzyknął i zaczął machać ręką, by przywołać kolegów.
Burza rosła w siłę. Wiatr szarpał szerokie, luźne ubrania,
o mało ich nie zrywając. Rzęsisty deszcz zaczął napastować świat, zaraz po
trzecim huku błyskawicy, która wypaliła dziurę w dróżce tuż przy lesie.
- Musimy się schować!
- A co ze zwierzętami?
- Na co ci teraz przyda się dzika krowa?
Długimi i szybkimi susami czterej chłopcy dotarli
pod trzy stare wierzby, za którymi znajdował się staw otoczony siatką
odstraszającą leśną zwierzynę. W tamtej chwili świat wyglądał jak nawiedzony
przez boską karę. Pomimo wczesnej pory, niebo przybrało atramentową barwę. Huki
grzmotów mieszały się z rykiem krów i ujadaniem psów. Co kilka sekund jaskrawy
zygzak przecinał powietrze, a potężne podmuchy wiatru łamały najsłabsze z drzew
jak zapałki.
Ludzie we wsi schowani w izbach, stodołach czy
kurnikach, odmawiali pacierze, obserwując wielkimi oczami moc szalejącego żywiołu.
Deszcz powoli ustawał, lecz stłumione grzmoty nie odchodziły. Kiedy pewien gospodarz
wychylił nos za próg, wpadł na niego z impetem młokos z sąsiedztwa. Chłopiec
miał czerwone policzki i szeroko otwartą buzię. Mężczyzna ukucnął przy nim,
ponieważ instynkt podpowiadał mu, że coś się stało. Spojrzał na dziecko z
troską i pogłaskał po ramieniu.
- Coś ty taki wystrychnięty?
- Ojciec kazał mi powiedzieć wam, żebyście biegli
czym prędzej na pastwisko!
Mężczyzna zmartwił się okropnie na te słowa, ale
ruszył żwawo w stronę pól. Zobaczył już z oddali kilu ludzi ganiających za
spłoszonymi krowami. Dopiero gdy dotarł na bagniste zapadające się pole,
zauważył jeszcze kilkoro postaci przy stawie.
Chwiejąc się z każdym kolejnym korkiem na śliskiej powierzchni,
dotarł pod trzy wierzby. Serce mężczyzny zamarło. Odgłosy przyrody i rozmowy
ludzi zniknęły. Wzrok się wyostrzył. Upadł na kolana, a z jego ust wydobył się
rozpaczliwy jęk. Podpierając się rękoma i włócząc nogami po błocie, zbliżył się
do… Do sztywnego, bladego, młodego ciała z otwartymi z przerażenia oczami.
Mężczyzna zakrył dłonią usta, by stłumić krzyk.
Zaciskając mocno wargi, zamknął powieki swojego syna. Pogłaskał jego jasne, gęste,
zawsze niesforne włosy i zapłakał jak jeszcze nigdy w życiu. Wykrzywiona z bólu
twarz syna nie znikała z myśli ojca, nawet gdy przymknął oczy. Z pomocą
sąsiada, który nagle pojawił się przy nim, wstał. Ale jego stare drżące kolana
zmusiły go do ponownego pokłonu. Chwycił lodowatą, kościstą dłoń syna i
ucałował ją.
- Piorun uderzył w siatkę, a Janek się o nią opierał
– szepnął jeden z chłopców.
Nikt w okolicy nie widział tak tragicznego widoku
jak tego wieczoru. Rozproszone chmury przepuściły znikające za lasem promienie
słońca. Drobny deszczyk był ostatnim elementem bezlitosnej burzy. Dróżką z pola
szedł zgarbiony mężczyzna. Z jego ubrań i ciała ściekało błoto. W ramionach
trzymał swojego martwego syna. I choć huki grzmotu zdawały się najgorszym
dźwiękiem na świecie, to szloch owego mężczyzny sprawiał, że widzące go z góry
Anioły również łkały.
Łzy ojca spływały na czoło syna.
Janek powracał w snach swoich rodziców i rodzeństwa
niemal codziennie, przyrzekając, że wciąż jest przy nich.
Historia oparta na faktach.
Spoczywaj w pokoju Janku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz